Chutin testuje: Lubuntu

258px-Lubuntu_logo.svg_Lewandowski się cieszy, pajac jeden, że strzelił bramkę pracownikowi banku. On, zawodowy piłkarz, strzelił biednemu pracownikowi banku. Głupi kopaczo-biegacze ledwo wygrali, 5:0. San Marino wyprowadziło akcję na naszą bramkę i szczerze bym się cieszył, gdyby strzelili tą bramkę. Fail na failu failem pogania.

Czekajcie, po co ja tu przyszedłem? Hmm…

A no tak, to miała być recenzja Lubuntu!
Zanim jednak przystąpię do tego chciałbym przeprosić wszystkich za brak własnych screenów, zostaną one zastąpione obrazkami z Google. Nie ma bo nie ma, i wuj.

Lubuntu jest lekką dystrybucją, którą oparto o – jak trudno na to wpaść! – Ubuntu. Jak również przedrostek „L” wskazuje, distro zamiast ciężkiego Unity ma LXDE.

Instalację muszę opisywać? Serio…?
Nie, od razu powiem, że nie muszę. Wygląda ona identycznie jak w Ubuntu. Jeśli jest ktoś, kto nie widział nigdy instalacji Ubuntu choćby na Google ten nie zmienia skarpet na co dzień, hue hue hue.

No cóż. Kwestię instalacji mamy już za sobą (:>) W takim razie machamy reboota. Po tym zobaczymy ładny bootscreen o niebieskiej kolorystyce, logo i napisem Lubuntu pośrodku. Takie tam lelum-polelum.

No to teraz system. Powiem tak, jest ok. Albo co mi tam – jest bardzo dobry. Szybki, ładny i… stabilny? Hmm… Zatrzymajmy się tutaj na moment.

Tutaj mogę napisać coś dla Urbana zatrważającego. Prosto bowiem po instalacji są problemy z aplikacjami. W losowych momentach i we wszystkich aplikacjach wyrzuca błąd „Aplikacja xxxx przestała działać.” i mamy do wyboru albo „zrestartuj aplikację”, albo „nie uruchamiaj ponownie aplikacji”. Co ciekawe, którejkolwiek z opcji nie wybierzemy, z programem nie stanie się nic – okazuje się, że wciąż działa i tak na prawdę nie ma problemów.
Na szczęście dzieje się to prawdopodobnie do momentu wykonania aktualizacji (u mnie właśnie w tym momencie odpuściło).

Teraz coś o sofcie. Tutaj kwestia jest trochę dziwna. Ubuntu znamy głównie z faktu wbudowania sporej ilości softu, dodatkowo z każdego typu co najmniej po jednym. Tutaj są pewne braki. Nie są one jakoś specjalnie-super-duper-tragiczne, ale brakuje np. unzip’a – tu kwestia jeszcze dziwniejsza, bo zazwyczaj w innych distrach soft do rozpakowywania zipów jest, a rarów nie ma. Tutaj dla odmiany jest odwrotnie. Brakuje też skryptu do robienia screenshotów, kto go używał ten wie, że jest bardzo wygodny. Niech umrze zwyczaj wklejania screenów w programie do obróbki grafiki niczym w Windowsie.
Do reszty na prawdę nie mam się o co przyczepić, zresztą każdy soft można sobie doinstalować w prosty sposób, bowiem, jak to debianopodobne distra, to ma system pakietów apt-get.

Reszta właściwie wygląda jak w innych distrach.

Teraz taki tam pic pulpitu z google grafika (mój niewiele się różni od defaultowego, więc uznałem, że się nada):

Pulpit.

Pulpit.

Mimo skąpego opisu wykleconego przeze mnie, distro zasługuje na 9/10.

Teraz taka mała notka ode mnie – za pieruny nie wiem kiedy pojawi się kolejna recenzja, bo ostatnio coś podejrzanie mi napływa ciągle „ciekawszych i lepszych” zajęć. Tak więc niczego obiecywać nie będę, poza tym, że postaram się kontynuować serię.

Dodatkowo dla przyzwoitości dodam źródło screena. Oto ono:

http://i1-news.softpedia-static.com/images/news2/Lubuntu-12-10-Has-Been-Officially-Released-Screenshot-Tour-2.jpg

Jak zwykle pozdrawiam.