Czemu przestaliśmy marzyć? Cz. 2 – zwijanie przewodów

indeksBardzo długo przymierzałem się do napisania tego artykułu, poniekąd dlatego że nie lubię pisać o smutnych rzeczach. Czasami jednak trzeba, żeby po wyciągnięciu wniosków nie doprowadzić do jeszcze gorszych… Czas na jeden z trudniejszych i bardziej kontrowersyjnych artykułów z tych jakie do tej pory były na tym blogu opisujący bolączki naszego rodzimego systemu szkolnictwa wyższego w kontekście kierunków technicznych. Czemu kontrowersyjnych? Bo temat dla mnie, naszej społeczności i kręgu naszych znajomych nadal jest gorący i emocjonalny, bo mimo iż sporo z nas już skończyło swoją przygodę ze studiami dostając upragniony tytuł inżyniera to prawie czteroletni życia spędzonego na uczelni ze wspaniałymi ludźmi pozostanie w pamięci do końca życia. Niestety wiele wskazuje na to iż jesteśmy ostatnim pokoleniem z powszechnym dostępem do kierunków technicznych na uczelniach publicznych, ponieważ ludzkość zaczęła żyć złudzeniem że nie potrzebuje już inżynierów. Postaram się opisać dlaczego.

Rozwój na kredyt

Czy oglądaliście „Interstellar”? Mimo iż podczas pierwszego seansu w kinie czułem niedosyt spowodowany dość luźną interpretacją praw fizyki, to wiele rzeczy w tym filmie zrobiło na mnie wrażenie. Jedną z tych rzeczy była wizja umierającego świata przyszłości, dotkliwie realna. Bez ataku kosmitów, czy jakiegoś innego nagłego kataklizmu. Po prostu, powolne zmiany klimatu, wyczerpanie zasobów naturalnych, załamanie systemu gospodarczego. Dokładnie według tytułu naszej serii artykułów, ludzkość przestała marzyć, nie miała już powodów do tego by iść do przodu. Wielkie idee i chęć odkrywania zostały zastąpione zwykłą chęcią przetrwania. Cywilizacja zaczęła po prostu powoli się zwijać.

„Świat nie potrzebuje już inżynierów. Nie zabrakło nam samolotów i telewizorów. Zabrakło nam jedzenia”

olduvaiIstnieje całkiem fajna hipoteza skokowego rozwoju naszej cywilizacji  – Teoria Olduvai, która głosi że po wyczerpaniu energii jaką dała nam natura, jeśli nie znajdziemy jej nowych źródeł nastąpi stopniowe wygaszanie cywilizacji technicznej w formie takiej jaką znamy. Opiszę to być może kiedyś w innym artykule po swojemu, bo nasuwają się ku temu bardzo ciekawe wnioski. W skrócie – obecny rozwój techniki można porównać do wzięcia kredytu na startup. Nikt nie wymyślił jeszcze na dobrą sprawę rozwiązania problemów ludzkości za pomocą samego tylko rozwoju techniki. Nowoczesne tablety i smartfony z układami wyprodukowanymi niebawem w procesach poniżej 10nm zasilamy energią ze spalania zwykłego węgla zamienianą w prąd elektryczny przez turbinę parową, niemal dokładnie tak jak w XIX wieku. Przeprowadzamy na sobie samych niezwykły eksperyment, ponieważ w 100 lat puściliśmy z dymem już większość naszych zasobów. Dodatkowo na tych pięknych nowoczesnych i wypasionych tabletach możemy sobie obecnie oglądać materiały filmowe z ataku dzikusów na Europę i odcinania ludziom głów przez ISIS. Problemy społeczne rozwiązać można stosunkowo łatwo (np. zamykając wszystkich lewaków w więzieniach, albo wprowadzając badania IQ dla polityków i wyborców), jednak gorzej z problemami technicznymi. Jeśli nie znajdziemy sposobu na to żeby pokierować rozwojem tak żeby rozwiązać nasze problemy energetyczne (np. poprzez opracowanie zimnej fuzji zanim skończą się paliwa kopalne), przyjdzie nam dotkliwie spłacić ten kredyt odpięciem przewodu zasilającego naszą cywilizację…

…nieco ponad rok temu patrzyłem na odpinanie i wyrywanie wiązek przewodów sieciowych ze ściany sali gdzie jeszcze chwilę wcześniej była pracownia informatyczna. Cały budynek Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej we Włocławku przy ul. Obrońców Wisły 1920r. rozbudowany kilka lat wcześniej specjalnie pod informatykę został wyłączony z nauczania dydaktycznego tegoż kierunku, głównie z powodu zbyt małej liczby studentów. Dzisiaj kiedy widzę jak bardzo daleko się to wszystko potoczyło straciłem złudzenia. Chciałbym bardzo się mylić, ale czekam tylko na dzień kiedy pojawi się oficjalna informacja władz uczelni o wstrzymaniu naboru i wygaszaniu kierunku. Co do tego doprowadziło? Postaram się opisać kilka grzechów głównych, tych mniej i bardziej oczywistych:

1. Obniżenie poziomu nauczania

W poprzednim wpisie Mateusz zwrócił uwagę na problem, często przez nas komentowany i przytaczany – co się do cholery stało z naszym szkolnictwem?

We włocławskim Elektryku miałem okazję doświadczyć jeszcze starej szkoły nauczania Informatyki z lat 90. Na systemach godzina teorii, 3 godziny praktyki. Pierwszy rok ewolucja systemów Microsoftu, od DOS do bet Windows 7. Każdy OS po kolei instalowany w maszynie wirtualnej. Kolejny rok to Linux, skrypty w bashu, podstawy administrowania, trzeci rok to już systemy serwerowe i stawianie domeny AD oraz LAMP, wszystko powiązane z równoległą nauką HTML/PHP. Na programowaniu pierwszy rok Pascal, kolejny semestr C++, potem wprowadzenie do obiektówki w formie Delphi (takie czasy) potem już Java. Elementy programowania niskopoziomowego – assembler dla chętnych (było potem łatwiej na UTK), zmienne wskaźnikowe, kilka 64 stronicowych zeszytów zapisanych blokami algorytmów. Na UTK z dwoma nauczycielami na zmianę – z jednym programowanie mikrokontrolerów z drugim zaawansowane serwisowanie (jak byłem na ostatnim roku to kupili nawet stacje BGA). Sprawozdania oczywiście pisane ręcznie, bez pisma technicznego nie można było dostać więcej niż tróję. Matematyka – koszenie ludzi, fizyka – podobnie. Do tego dochodziły przecież inne „standardowe” przedmioty dla humanistów których nauczyciele bardzo nie lubili informatyków i starali się pokazać wyższość umysłów humanistycznych nad ścisłymi 😛

Pamiętam z tamtych czasów głównie siedzenie w książkach od 17 do 23, a zarywanie nocek i przysypianie w autobusach nie było rzadkością. Męczenie ludzi? Może i tak, ale po czterech latach takiego orania człowiek na studiach nie bał się już absolutnie niczego

Wszystko było proste i klarowne, mądrzy ludzie szli na studia, głupi nie szli.

Ale te czasy już minęły…

Na początku XXI wieku doszło do oszustwa na niespotykaną skalę. Z powodów zarówno politycznych (spadek po komunie) jak i społecznych (naciski rodziny) wmówiono młodym ludziom że każdy MUSI mieć wyższe wykształcenie bo inaczej nie dostanie żadnej pracy. Narobiła się w ten sposób masa prywatnych uczelni, oraz takie pasjonujące kierunki jak „europeistyka” lub „bezpieczeństwo wewnętrzne”. Setki tysięcy ludzi poszło na tego typu gównokierunki na czele z zarządzaniem no bo przecież każdy chce być prezesem wielkiej korporacji i mieć pod sobą masę ludzi do zarządzania. Skończyło się na tym że ludzie ci w ogromnej większości mogą sobie zarządzać co najwyżej frytkami w Maku lub kurczakami w KFC. Zawodówki w dużych miastach stały się przechowalnią patologii, technika niestety powoli też. Tylko placówki w małych miasteczkach, oraz dobre licea profilowane trzymają się jeszcze jakoś i chwała im za to. Dziwicie się czemu Polska nie jest normalnym krajem? Czemu mamy armię 2 mln urzędników i kosmiczne podatki? Czemu do znalezienia nawet prostej pracy spoza sektora technicznego potrzebne są studia i 5 letnie doświadczenie w zawodzie? Ano wszystko wynika z patologii jaka zrodziła się powodu studiów dla każdego. Ktoś musi zatrudnić te armię humanistów nieprzystosowanych do niczego, a rynek pracy zweryfikował fakt że studia nie oznaczają już tego że ktoś będzie dobrym pracownikiem.

Jakie mamy tego skutki? Kiedyś przesiew ludzi którzy nie do końca trafili ze swoim powołaniem następował w pierwszej klasie szkoły średniej. Człowiek który np. wybrał Informatykę, a po kilku tygodniach orania uznał że woli samochody niż komputery mógł bezproblemowo przepisać się do technikum samochodowego w ciągu trwania pierwszego semestru nic na dobą sprawę nie tracąc. Obecnie zdarzają się przypadki kiedy ktoś nawet odbębni magistra i uzna że to jednak nie jest to. Jeszcze nigdy nie mieliśmy tak łatwej okazji na to żeby młody człowiek w prosty i szybki sposób zniszczył sobie życie. Uczelnie muszą dostosować się do zmieniających czasów i niestety różnica jest widoczna z roku na rok, a procent ludzi którzy do czegoś się nadają po każdym roczniku spada.

Co z tym zrobić? Przywrócić normalność! Sprawić że człowiek po zawodówce nie będzie traktowany jako debil, a jako pełnoprawny wykwalifikowany pracownik. To że ktoś nie umie całek nie oznacza że nie potrafi położyć kafelków w łazience i zarabiać więcej niż większość ludzi po zarządzaniu. Podwyższyć poziom matur i odciążyć technika od roli „edukacji” wykwalifikowanych klepaczy pakietu Office a uczelnie wyższe od roli przechowalni imprezowiczów za kasę rodziców. Iść na jakość, nie na ilość! Niech uczelnie techniczne w mniejszych miastach mają 20 studentów na roku, ale niech to będą studenci którzy w przyszłości zostaną w tym kraju odpłacając z nawiązką inwestycję jaką państwo włożyło w ich wykształcenie.

Proste prawda? Niestety nasz obecny rząd bardzo się stara żeby patologie wspierać i powiększać, dowodem na to są program 500+ idący w ilość, nie jakość, oraz ogromne dofinansowanie prywatnej gównoszkółki ojca Rydzyka kosztem prawdziwych uczelni. Procedura wybudowania budynku Centrum Nauk Technicznych we Włocławku wisi już trzeci rok, a pobliski Toruń dostaje od ręki dziesięciokrotnie większe dofinansowanie na uczenie ludzi teorii kreacjonizmu. I wy się dziwicie czemu przez lata szczerze nienawidziłem pisu? Chyba w tym momencie skończę ten punkt w trosce o moje nerwy i wizytę smutnych panów o 5 nad ranem…

2. Informatyka nie porywa tłumów

Post-PC się skończyło, pomimo tego że statystyki sprzedaży kolejny kwartał ryją glebę. Już nawet nie ze względu na tablety i smartfony, które powoli także zaliczają spadki sprzedaży. Rynek kurczy się bo zawaliliśmy sprawę. Nie przekonaliśmy młodych ludzi urodzonych już na schyłku wieków (tym starszym przypominam że za 2 lata rocznik 2000 uzyska pełnoletność!) że komputery są czymś więcej niż tylko narzędziem pracy do klepania tekstów, gier i społecznościówek. Komputery zostały zaprojektowane żeby robić to czego nie potrafił zrobić człowiek, są rozszerzeniem naszego ograniczonego umysłu, niebawem także świadomości i zmysłów, IT to nie produkt, a idea, element naszego stylu życia.

Właśnie dlatego Apple potrafiło sprzedać ludziom dosłownie wszystko, nie reklamowało swoich produktów tak jak Microsoft, który nadal traktuje klientów jak idiotów, pokazując gotowe schematy użytkowania – MASZ TUTAJ KOMPUTER Z WINDOWS 10, MOŻESZ OGLĄDAĆ NA NIM ZDJĘCIA KOTÓW, A DO SURFACE MOŻESZ PODŁĄCZYĆ KLAWIATURĘ I PISAĆ W WORDZIE W PRZERWIE MIĘDZY OGLĄDANIEM KOTÓW. Pomysł ten sprawdza się w przypadku np. pralki, ale nie pasuje do czegoś tak pięknego i uniwersalnego jak komputer. Apple nie sprzedawało maszyny z gotowymi schematami użytkowania, Apple sprzedawało idee, wizję poprawienia swojego stylu życia, statusu społecznego, wyrwania się z utartych schematów które Microsoft zawsze nakładał. Podejście targetu Microsoftu i Apple można doskonale porównać na przykładzie wydania aktualizacji systemu. Apple’owcy niecierpliwie na nią czekają ciesząc się z nowych funkcji, Windoswiarze blokują Windows Update. Nie jest to wina Windows 10 ani żadnego innego konkretnego produktu, a demonów przeszłości polityki tej firmy, z których jeszcze długo się nie wyrwą.

osupdates

Dochodzimy do tego że nie tylko duet Windows/PC ale także komputer w ogóle przestał być czymś fajnym, a zaczął być traktowany jako przymus, „bo trzeba”, „bo szef przesyła coś na maila i trzeba odpisać, „bo dziecko coś musi zrobić w szkole w Power Poincie”, „bo coś tam załatwić da się tylko przez Internet. Mamy 2016 rok, technologie komputerowe i Internet są już w powszechnym użyciu nieco ponad 20 lat. Nadal jednak czasami mam wrażenie że żyjemy w społeczeństwie traktującym IT jak jakąś przedziwną wiedzę tajemną, dostępną tylko dla ścisłej intelektualnej elity. Postrzegają nas jak jakiś szamanów z murzyńskiej wioski, lub średniowiecznych alchemików. Ludzie całkiem ogarnięci, prowadzący normalne życie, pracujący, zakładający rodziny, dobrze radzący sobie w realnym świecie, w cyberprzestrzeni czują się jak dzieci we mgle, nabierając się na facebookowe wirusy, pobieraczka i instalacje programów typu pup. Im wydaje się że odpalenie adwcleanera jest odprawieniem jakiegoś magicznego szamańskiego rytuału w którym przeganiamy złe demony z komputera. Ludzie boją się iść na Informatykę, bo kto porywałby się na nauczenie się tej niemożliwej do nauczenia wiedzy tajemnej?

  1. Trzeba pokazać ludziom że nie gryziemy. Nie jest tajemnicą że Informatyka nie jest medialną dziedziną życia i pisałem o tym już dawno. Nie musi jednak tak być. Nie każde spotkanie pasjonatów IT i nie każde dni otwarte uczelni technicznych to spuszczanie się nad liczbą faz zasilania w nowej płycie głównej i liczeniem SuperPI o 0,01s szybciej (choć jak dla mnie też fajne :P). Poświęciłem ogrom czasu i energii na jeżdżenie na wszelkie targi szkół wyższych, organizując podczas studiów na terenie mojej uczelni dwa zloty Techvortalu gdzie przy okazji turnieju gier, bądź promowania e-sportu robiliśmy wystawy starych komputerów i różne szalone rzeczy. Z tego samego powodu jadę z Mateuszem niebawem do Krakowa na Noc Informatyka opowiadać o tym dlaczego Longhorn 4074 był taki fajny. Ponieważ kocham Informatykę i chcę zarazić tą pasją jak największą ilość osób.

Kiedy na początku ostatniego roku studiów postanowiłem kandydować do samorządu, zostać przewodniczącym i nieco pokruszyć lewacki beton zalęgły tam od wielu lat prowadziłem dość intensywną kampanię, poświęciłem wiele mojego zdrowia psychicznego żeby użerać się z debilami. Jedno jednak wydarzenie wynagrodziło mi wszelkie trudy, kiedy na spotkaniu pewien młody chłopak z pierwszego roku powiedział że podjął decyzję o pójściu na Informatykę właśnie dzięki naszej wystawie. Jeden taki człowiek dla mnie jest wart więcej niż stu przyszłych przewracaczy burgerów, lub co gorsza – urzędników. I na tym ten temat chyba skończę.

3. D***kracja

demokracjaTak, wiem, ostro pojechałem Korwinem z tytułem tego punktu. Jednak już Churchil powiedział, że demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich pozostałych. Jest w tym coś boleśnie prawdziwego że demokracja prowadzi na dłuższą metę do patologii, o czym świadczy zniszczenie silnej polskiej gospodarki w zamian za 500 złotych na każde dziecko. Rządy większości to rządy głupoty. Nie inaczej jest w mniejszej skali akademicko-samorządowej. Mało kto zdaje sobie sprawę jak ogromną władzę mają samorządy studenckie. Prowadzą one budżety, na niektórych uczelniach idące w miliony, mają realny wpływ na to czego uczy się reszta studentów (wybór przedstawicieli na komisje ds. jakości kształcenia), mogą sobie nawet przy odpowiednim rozłożeniu głosów zmienić wszystkie władze uczelni łącznie z rektorem. Tak też stało się u nas. Informatyk przegrał z kontrkandydatką jednym głosem. Trzy głosy mieli przedstawiciele samorządu, wszyscy z zarządzania, wybrani byli przez większość samorządową, także z zarządzania, wybraną głosowaniem powszechnym wśród studentów, zgadnijcie jaki kierunek jest najliczniejszy 😉 Rządzili nami ludzie żyjący w innym, równoległym świecie. Świecie pełnym hucznych imprez i dyskotek co tydzień, kiedy my zakuwaliśmy na kolokwia. Kiedy studia, wraz z dopływem świeżej kasy od rodziców/stypendium się skończyły powitał ich świat prażenia kurczaków w KFC, podczas gdy 80% z nas pół roku po skończeniu studiów pracuje w zawodzie. Istotnie, dwa równoległe światy.

Na szczęście znam inne uczelnie gdzie Informatycy mają większość i udaje się im całkiem dobrze walczyć o to żeby po czterech latach nauki nagle nie okazało się że zaczynali studia na fajnej uczelni z aspiracjami technicznymi, a kończą na słabej uczelni humanistycznej, gdzie Informatyka była kierunkiem drugiej kategorii „na doczepkę”. Niestety nas było niewielu, jednak nawet to niewiele ma znaczenie…

Jeśli ktoś zapytałby mnie o największe sukcesy jakie udało mi się odnieść w życiu studenckim to wśród fajnych prac naukowych i organizacji świetnych wydarzeń informatycznych niewątpliwie wymieniłbym zdobycie większości w samorządzie i doprowadzenie do dymisji przewodniczącego na dosłownie kilka dni przed skończeniem studiów. To czy rozkruszony beton znowu nie zastygnie okaże się w ciągu kilku najbliższych lat. Pozostaje nadzieja. Ta uczelnia dała mi zbyt wiele w życiu żebym teraz patrzył jak niszczy ją banda idiotów…

4. Brak infrastruktury

Jak już pisałem w poprzednim dziale, rządzili nami ludzie oderwani od naszej rzeczywistości, wybrani demokratycznie przez większość ludzi żyjących w innym świecie. Nie mieliśmy żadnego przychylnego nam człowieka we władzach uczelni. Niestety, większość kluczowych decyzji podejmowali więc ludzie którzy myśleli że żeby uczyć informatyki wystarczy ogłosić kilka publicznych przetargów na sprzęt i poustawiać go w salach. Logika myślenia że zrobimy świetną uczelnie informatyczną kupując trochę komputerów jest taka sama jak myślenia że po kupieniu kilku fortepianów można zrobić filharmonię…

Brakowało nam zaplecza. Od pracowników zajmujących się obsługą techniczną aż na łączu internetowym kończąc. Kiedy zaczynałem studia cały budynek dydaktyczny informatyki dysponował radiowym łączem o przepustowości 2 Mbps. Dobrze czytacie, 2 MEGABITY NA SEKUNDĘ NA CAŁY BUDYNEK Z SETKĄ KOMPUTERÓW. W 2012 roku. Dwa lata później uznano że to jednak trochę mało i zwiększono prędkość aż do ośmiu megabitów. Nie było nigdy nikogo kto powiedziałby w odpowiednim momencie tym ludziom że robią kompletną głupotę przedłużając z tym dostawcą umowę. Kiedy byłem w samorządzie i stwierdziłem że to kpina żeby studenci uczelni aspirującej do tego by nazywać ją „techniczną” przychodzili na zajęcia z własnymi modemami LTE pewna przedstawicielka władz odpysknęła mi że skoro nie podoba mi się to mogę zawsze zmienić uczelnię. Kiedy już kończyłem studia ten wspaniały dostawca wpadł na świetny pomysł. Skoro studenci zapychają ich wątpliwej jakości łącza swoimi urządzeniami wprowadźmy autoryzacje logowania się do wifi przez podanie numeru indeksu. Na każdego studenta nałożony jest limit 500MB miesięcznie. Limit może i wystarczający dla studenta zarządzania który chce zrobić prezentacje w Power Poincie, ale nie dla informayka ściągającego Debiana netinstall, albo aktualizacje do Servera 2012…

5. Podsumowanie

Po tych wszystkich trudnościach które opisałem skończyłem jednak te studia i wiecie co? Warto było. Warto było użerać się z tym tysiącem debili, żeby można było poznać wśród nich kilkunastu pozytywnie zakręconych ludzi. Dziękuję wszystkim osobom którzy dokładali do pasji, aby móc rozwijać ją na swoich zasadach i dzielić się nią z innymi ludźmi, dziękuję szczególnie za zaszczyt bycia kształconym prawdopodobnie jako jeden z ostatnich roczników przez stare pokolenie pionierów Informatyki, którzy pamiętają jeszcze czasy komputerów Odra i uświadomili mi że mimo szaleńczego rozwoju techniki pewne rzeczy się nie zmieniają, warto było poznać ludzi o podobnych poglądach, zainteresowaniach i pasji. Co mogę powiedzieć wszystkim pozostałym? Postarajcie się nie odpinać nam przewodów. Pozwólcie nam pracować i się rozwijać.