Post-PC, czy to na pewno się opłaca?

„Era post-PC” – z pewnością wiele osób siedzących trochę w temacie nowych technologii  spotkało się z tym terminem. Według analityków i marketingowców czołowych korporacji zajmujących się technologiami nadchodzi kres typowego peceta w pojęciu takim jakie znamy i marginalizacja jego zastosowań oraz udziału na korzyść urządzeń mobilnych i cloud computing. W tym artykule postaram się przedstawić niezbyt korzystne aspekty wynikające z tej zmiany. Powiem nawet więcej, jeszcze nie raz ludzie tacy jak my będą przeklinali dzień w którym pewien idiota z działu marketingowego jakiegoś korporacyjnego molocha wymyślił sobie tą strategię.

W czym taki wielki problem? Ano korporacje chcą zarobić trochę na idiotach. Nie wątpię ze taki tablet jest świetnym i wygodnym narzędziem do prostych gier i przeglądania filmików ze śmiesznymi kotami na youtube, ale czy zastąpi główny komputer służący do PRACY? Praca – słowo klucz w moim porównaniu. Jest to podstawowa różnica między tabletami  a stacjonarnymi pecetami. Tablet w formie takiej jaką pokazał nam Apple przy premierze iPada, którą to formę papugują wszyscy inni producenci to tak naprawdę ograniczona zabawka. Komputer PC służy do tworzenia treści, a tablety, smartfony i inne mobilne duperele do jej odbioru. Ktoś wątpi w to co mówię? To niech napisze gierkę pokroju Angry Birds na iPadzie, albo stworzy na nim jakaś prostą stronę i prześle ftpem na jakiś dowolny serwer.

Blaszak pod biurkiem, trudniej wyobrazić sobie bardziej uniwersalne i wygodne narzędzie do pracy, zreszta właśnie do tego pecety zostały stworzone. Możliwości łatwej i bezproblemowej rozbudowy i modyfikacji poszczególnych elementów zarówno sprzętu jak i oprogramowania czynią z peceta uniwersalne i niezawodne narzędzie pracy, do tego niezwykle wygodne dzięki dużemu monitorowi (a czasem nawet kilku monitorom) i klawiaturze. Komputer z 2005 roku po drobnej rozbudowie potrafi bez problemu pociągnąć Windowsa 7 wydanego 5 lat później. Pokażcie mi proszę smartfona albo tablet z androidem który po tylu latach będzie wciąż miał aktualizacje do najnowszego androida, ba pokażcie mi tablet który umożliwia wymianę karty graficznej, procesora i dołożenie ramu.

Wisienką na torcie w tym całym cyrku ograniczania użytkowników i robienia z nich idiotów większymi niż są jest Microsoft. Windows Phone 7 i 7.5 to najbardziej ubogie w funkcje twory systemo-podobne jakie kiedykolwiek testowałem. Dobija szczególnie brak możliwości instalacji oprogramowania z innych źródeł niż ich cudowny sklep w którym mogą robić co chcą np. nie dopuścić innych przeglądarek. W ten sposób po cichu nakłonili ludzi do używania jedynie Internet Explorera, który przed aktualizacją do Mango w działaniu niewiele różnił się od topornego IE z Windows Mobile (chyba miał nawet ten sam silnik). Pomyślałem wtedy że gdyby coś takiego odwalili w Windows 8 to ludzie wynieśliby Ballmera na taczkach. A jednak. W armowym Windows 8 RT lista ograniczeń jest długa na kilka stron. Wśród nich jest m.in blokada bootloadera i brak udostępnionego API do portu win32 na ARM. Oznacza to w praktyce że nie będzie dało się napisać żadnej aplikacji do tego systemu z wyjątkiem tych działających w trybie Metro, a więc albo Metro, albo Office i IE. Na szczęście Windows 8 w wersji x86 i AMD64 będzie pozbawiony tych ograniczeń, jednak Microsoft uszczęśliwi nas na siłę dając nam tabletowy interfejs.

Sama koncepcja Metro UI jest fajna i nowatorska, aczkolwiek cały podsystem aplikacji metrowych i zarządzanie nimi to jakieś nieporozumienie. Nie da się przykładowo zamknąć aplikacji w normalny sposób, można jedynie ją uśpić. Pierwszą rzeczą jaką robię po instalacji Windows 8 to wywalam wszystkie aplikacje metrowe, pozostawiając ekran start jako fajne poręczne narzędzie do odpalania normalnych programów. Do większego komentarza wstrzymam się do wersji RC1 Release Preview którą to opisze tu na blogu gdy będzie już dostępna.

Co gorsza obecnie nie ma już naprawdę desktopowego systemu operacyjnego który jest stworzony do wygodnej obsługi myszą. Wszędzie dali elementy obsługi dotykiem. Unity w Ubuntu aż do wersji 12.04 było dla mnie nie do użytku (na szczęście istnieje LXDE i Debian Squeeze w któym jest ciągle gnome 2, obładowanego bajerami KDE4 nigdy nie lubiłem). Apple w Moutain Lionie coraz bardziej wprowadza elementy z systemu iOS. Praca na komputerze przestaje być wygodą a zaczyna być udręką. Głupie kontrolki aplikacji zajmują mi połowę cennej przestrzeni do pracy bo są zoptymalizowane pod obsługę dotykiem, gesty jakich trzeba użyć są coraz bardziej nielogiczne. Kto się cieszy? Idioci którzy zamiast celować myszą w przycisk pacną go palcem, ale nie każdy ma ekran dotykowy, którego zresztą nie da się wykorzystać do poważnych zadań, chyba że ktoś lubi jak mu odpadają palce.

A teraz podsumowanie. Cały ten cyrk zwany erą post-PC to zabijanie duszy i pasji jaka była w informatyce. Pomijam już fakt że to tragiczne zabijanie kreatywności, bo ze względu na upakowanie elementów i brak standardów serwisowych popsutego tabletu sami nie naprawimy, ani nawet nie wymienimy domowymi metodami baterii, straszne to dla środowiska naturalnego jeśli coś łatwiej jest po roku wyrzucić niż naprawić. Jest to zwykłe naciąganie lemingów i pewnie ta moda skończy się tak szybko jak moda na netbooki. Łatwiej mi wyobrazić sobie za 50 lat w muzeum dzisiejsze zabawkowe tablety jako unikatowy przykład działania krótkiej mody niż peceta.